muza

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Lunatyk - 6 września 1971 rok

Dzisiaj stała się niesamowita rzecz. James'owi zabrakło języka w gębie. Zapewniam was, niezwykły i rzadki widok. Stało się to około godziny szóstej wieczorem. Graliśmy sobie w szachy czarodziejów. Bardzo przyjemnie się w nią gra wieczorem, taka rozrywka dla umysłu. James'owi nie za bardzo szło. Wygrywałem już trzecią partię. Gdy James się czymś martwi lub stresuje to ma takie dziwne, ale jednocześnie śmieszne zmarszczki na czole. Chyba nie lubi przegrywać. Po piątej porażce skapitulował i stwierdził, że pójdzie odwiedzić Syriusza w skrzydle szpitalnym.
- Hej! Peter! Chcesz zagrać partyjkę szachów? - zawołałem.
Peter siedział na fotelu w kącie i wcinał jakieś czekoladki. Nie mam bladego pojęcia skąd je miał! Muszę się go kiedyś zapytać. Lubię czekoladę.
W każdym razie James podszedł do wyjścia z Pokoju Wspólnego i pchnął ze złością obraz Grubej Damy. Usluszałem jej pisk i ... czyjiś krzyk. James gwałtownie odskoczył żeby uniknąć lecącej w jego stronę książki.
- Głupi jestes czy jak?
Była to Lily Evans. Przemiły rudzielec. Wczoraj nawet rozmawialiśmy. Nieważne o czym. W tym momencie pewnie uniknęła jakimś cudem skrzydła szpitalnego. Śmieszna wizja. Na jednym łóżku Syriusz, na drugim Evans. Myślę, że niezbyt by się polubili.
- Prawie rozkwasiłeś mi nos! - znów pisnęła. W jej niezwykle zielonych oczach dało się dostrzec błysk gniewu.
James stał w miejscu jak sparaliżowany.
- No co? Nic nie powiesz? - zaczęła z pretensją. - Palant! - i ruszyła po schodach do dormitorum dziewcząt.
- Prze...przepraszam? - James odwrócił się do mnie - Evans?
Przytaknąłem.
Biedak westchnął zrezygnowany po czym uśmiechnął się do mnie z tym swoim huncwockim spojrzeniem.
- Fajna nawet.
Obydwoje wybuchneliśmy śmiechem .
*
*
*
Bardzo przepraszam za tak długą przerwę. Moja wena twórcza już wróciła. Następny post pojawi się za dwa, trzy dni. Do napisania! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz