muza

niedziela, 16 lutego 2014

Łapa - 1 września 1971 rok

Na uczcie było naprawdę pyszne jedzonko. Nawet moja matka tak nie potrafiła gotować. Ledwo zdołałem zjeść deser. Wraz z Jamesem biliśmy rekordy w jedzeniu lodów.
- Juuuuhu! Wygrałem!
Spojrzałem na umorusanego lodami Jamesa. Wyglądał na szczęśliwego ze zwycięstwa, ale także wyglądało na to, że zaraz te przepysznie wyglądające niegdyś lody wylądują na stole tylko w innej postaci. James uśmiechnął się. Szybko jednak pobladł.
- Jeśli zwrócisz te lody to wygrana się nie będzie liczyć. Jesteś tego świadomy? – zagroziłem mu ledwo powstrzymując się od śmiechu.
James przełknął z trudem ślinę. Peter jeszcze liczył na palcach ile gałek pochłonął James. Remus westchnął.
- Trzydzieści osiem, Peter! – powiedział w końcu podając Jamesowi chusteczkę.

Peterowi prawie wyleciały oczy z orbity. Chyba nie mógł pojąć jak można tyle zeżreć w ciągu godziny. No cóż, jego to nie powinno dziwić. Mógłbym się założyć, że sam kiedyś postara pobić się rekord Jamesa.  Dyrektor kazał nam iść już do swoich dormitoriów. Poszliśmy za prefektem domu. Nasze dormitorium mieściło się w wieży. Pokój Wspólny był przyozdobiony w barwy Gryffindoru, czyli czerwień i złoto. Byłem w pokoju wraz z Jamesem, Remusem i Peterem. Bardzo fajnie się złożyło, bo nawet ich lubiłem. Zwłaszcza Jamesa. Chyba się zakumulowaliśmy. Zarezerwowałem łóżko przy oknie. James usadowił się na łóżku przy drzwiach a Peter i Remus z drugiej strony pokoju. Na łóżkach były już nasze kufry. Już nie mogłem doczekać się jutra. Te wszystkie lekcje i w ogóle. James nie mógł się doczekać miotlarstwa. Mówił mi, że ma w domu własną miotłę. Remus chciałby już uczyć się obrony przed czarną magią. Wszyscy w sumie tego chcieli. Jeden z najfajniejszych przedmiotów. A Peter… Peter chciałby już śniadanie. Przed chwilą jadł a znów chce coś zeżreć. Nic dziwnego, że wygląda jak chomik. Był nawet trochę podobny do jakiegoś gryzonia. Te jego małe oczka i lekko zadarty nos. Był chyba trochę nieśmiały. To znaczy na początku, bo potem już zaczął częściej otwierać paszcze. Nie tylko żeby coś zjeść. Tak ogólnie. Odzywał się częściej do nas. Wtrącał swoje trzy grosze, ale nam to nie przeszkadzało. Fajnie, że mam już trzech kolegów. Nie żebym był jakimś nieśmiałkiem jak Peter. Po prostu trudno mi było zawrzeć jakieś kontakty z ludźmi. Miałem młodszego brata Regulusa. Za rok miał iść do Hogwartu. Taki mały, trochę zarozumiały. Ale dało się z nim wytrzymać. Matka zawsze wolała jego ode mnie. No w końcu był młodszy. Rodzice zawsze faworyzują młodsze rodzeństwo. Miałem też trzy starsze kuzynki. Bellatriks, Narcyzę i Andromedę.  Bella była najstarsza z rodzeństwa. Mała jędza. Strasznie jej nie lubiłem. Skończyła Hogwart trzy lata temu. Była Ślizgonką i z tego, co wiem zadawała się z typami spod ciemnej gwiazdy. Samymi zwolennikami Voldemorta. Chyba nawet należała do jego żałosnej armii. Z tego, co zrozumiałem z rozmów moich rodziców wynikało, że miała zamiar wyjść za mąż za Rudolfusa Lestrange’a. Czyścioszka krwi. Andromeda była na ostatnim roku i naprawdę ją lubiłem. Była inna niż reszta rodziny. Dało się z nią gadać. Była miła. Nie to, co Bellatriks. Narcyza była najmłodsza z rodzeństwa Blacków.  Była na piątym roku. Ma chłopaka Lucjusza Malfoy’a. Oczywiście wszyscy są Ślizgonami. Byłem strasznie wyczerpany po całym dniu podróży. Tak jak wszyscy. Jutro czekał nas ciężki dzień. Musieliśmy się wyspać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz