Na uczcie było naprawdę
pyszne jedzonko. Nawet moja matka tak nie potrafiła gotować. Ledwo zdołałem
zjeść deser. Wraz z Jamesem biliśmy rekordy w jedzeniu lodów.
- Juuuuhu! Wygrałem!
Spojrzałem na umorusanego
lodami Jamesa. Wyglądał na szczęśliwego ze zwycięstwa, ale także wyglądało na
to, że zaraz te przepysznie wyglądające niegdyś lody wylądują na stole tylko w
innej postaci. James uśmiechnął się. Szybko jednak pobladł.
- Jeśli zwrócisz te lody to
wygrana się nie będzie liczyć. Jesteś tego świadomy? – zagroziłem mu ledwo
powstrzymując się od śmiechu.
James przełknął z trudem
ślinę. Peter jeszcze liczył na palcach ile gałek pochłonął James. Remus
westchnął.
- Trzydzieści osiem, Peter!
– powiedział w końcu podając Jamesowi chusteczkę.
Peterowi prawie wyleciały
oczy z orbity. Chyba nie mógł pojąć jak można tyle zeżreć w ciągu godziny. No
cóż, jego to nie powinno dziwić. Mógłbym się założyć, że sam kiedyś postara
pobić się rekord Jamesa. Dyrektor kazał nam iść już do swoich
dormitoriów. Poszliśmy za prefektem domu. Nasze dormitorium mieściło się w
wieży. Pokój Wspólny był przyozdobiony w barwy Gryffindoru, czyli czerwień i
złoto. Byłem w pokoju wraz z Jamesem, Remusem i Peterem. Bardzo fajnie się
złożyło, bo nawet ich lubiłem. Zwłaszcza Jamesa. Chyba się zakumulowaliśmy.
Zarezerwowałem łóżko przy oknie. James usadowił się na łóżku przy drzwiach a
Peter i Remus z drugiej strony pokoju. Na łóżkach były już nasze kufry. Już nie
mogłem doczekać się jutra. Te wszystkie lekcje i w ogóle. James nie mógł się
doczekać miotlarstwa. Mówił mi, że ma w domu własną miotłę. Remus chciałby już
uczyć się obrony przed czarną magią. Wszyscy w sumie tego chcieli. Jeden z
najfajniejszych przedmiotów. A Peter… Peter chciałby już śniadanie. Przed
chwilą jadł a znów chce coś zeżreć. Nic dziwnego, że wygląda jak chomik. Był
nawet trochę podobny do jakiegoś gryzonia. Te jego małe oczka i lekko zadarty
nos. Był chyba trochę nieśmiały. To znaczy na początku, bo potem już zaczął
częściej otwierać paszcze. Nie tylko żeby coś zjeść. Tak ogólnie. Odzywał się
częściej do nas. Wtrącał swoje trzy grosze, ale nam to nie przeszkadzało.
Fajnie, że mam już trzech kolegów. Nie żebym był jakimś nieśmiałkiem jak Peter.
Po prostu trudno mi było zawrzeć jakieś kontakty z ludźmi. Miałem młodszego
brata Regulusa. Za rok miał iść do Hogwartu. Taki mały, trochę zarozumiały. Ale
dało się z nim wytrzymać. Matka zawsze wolała jego ode mnie. No w końcu był
młodszy. Rodzice zawsze faworyzują młodsze rodzeństwo. Miałem też trzy starsze
kuzynki. Bellatriks, Narcyzę i Andromedę. Bella była najstarsza z
rodzeństwa. Mała jędza. Strasznie jej nie lubiłem. Skończyła Hogwart trzy lata
temu. Była Ślizgonką i z tego, co wiem zadawała się z typami spod ciemnej
gwiazdy. Samymi zwolennikami Voldemorta. Chyba nawet należała do jego żałosnej
armii. Z tego, co zrozumiałem z rozmów moich rodziców wynikało, że miała zamiar
wyjść za mąż za Rudolfusa Lestrange’a. Czyścioszka krwi. Andromeda była na
ostatnim roku i naprawdę ją lubiłem. Była inna niż reszta rodziny. Dało się z
nią gadać. Była miła. Nie to, co Bellatriks. Narcyza była najmłodsza z
rodzeństwa Blacków. Była na piątym roku. Ma chłopaka Lucjusza Malfoy’a.
Oczywiście wszyscy są Ślizgonami. Byłem strasznie wyczerpany po całym dniu
podróży. Tak jak wszyscy. Jutro czekał nas ciężki dzień. Musieliśmy się wyspać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz